Kończysz używać nowoczesny, wypasiony wibrator, który kontrolujesz aplikacją. Wciskasz przycisk stopu, a tu nic. Jak wibrował, tak wibruje. Baterii prawie 70 procent, nie pomaga naciskanie przycisku, kombinacje z aplikacją - nie da się połączyć. Ot, nowoczesne zabawki erotyczne. Taka sytuacja. Prawdziwa.
Uwielbiam We-Vibe 4 Plus, chociaż okazało się, że w swoim głównym przeznaczeniu się nie sprawdził. Za to odkryłam całkiem inne sposoby wykorzystania i przestałam żałować zakupu.
Na We-Vibe’a czaiłam się od bardzo dawna. Poprzednie wersje wibratora dla par sterowane były bardziej tradycyjnie, przyciskiem, potem pojawiła się opcja zdalnego pilota. Jednak to wciąż było nie do końca to, co mogło przekonać mnie do wydania kilkuset złotych. W zeszłym roku zaprezentowano We-Vibe 4 z wersją Plus sterowaną za pomocą aplikacji mobilnej, z nieco zmniejszonym i ulepszonym kształtem. Moja miłość do gadżetów elektronicznych i do gadżetów erotycznych połączyły siły i nie miałam wyjścia, musiałam go sobie sprawić.
We-Vibe to wibrator najpopularniejszy wibrator dla par. Ma dwa niezależne silniczki wibrujące w dwóch częściach - jednej mniejszej do stymulowania wnętrza pochwy i większej do stymulowania łechtaczki i okolic. Wersja 4 Plus ma do tego Bluetootha, który służy do obsługi za pomocą aplikacji. Interesujące jest to, że wibrator kontrolować można także całkiem zdalnie, na przykład podczas wirtualnej zabawy z partnerem.
Zaskoczył mnie niezwykle mały rozmiar We-Vibe. WIbrator mieści się w dłoni. Wykonany jest z przyjemnego w dotyku, nieco “zamszowego” silikonu” i nie ma żadnych portów, bo ładowany jest indukcyjnie w eleganckiej podstawce z wejściem micro-USB. Części z silniczkami połączone są elastycznym pałąkiem. Na tyle elastycznym, że nie sprawia ·żadnych problemów przy używaniu.
Na górnej, łechtaczkowej części wibratora znajduje się przycisk, ale mówiąc szczerze do teraz nie wiem, jak obsługuje się nim tryby i intensywność wibracji. Do tego używam aplikacji.
Sam pomysł aplikacji przy zabawach erotycznych i samym seksie na początku wydawał mi się nieco dziwny. Obawiałam się, że aplikacja będzie rozpraszać, odciągać uwagę, jednak nie mogłam mylić się bardziej. Interfejs jest logiczny i prosty, na tyle przejrzysty, że po kilku minutach porusza się po nim bez chwili zastanowienia.
We-Vibe 4 Plus oferuje więcej trybów działania, niż wersje z pilotem, bo aż 10 wobec 6. Tryby polegają na sposobie wibracji obu silniczków. Tryb klasyczny to wibracja obu części jednocześnie, reszta to modyfikacje, np. wibracji ciągłej części łechtaczkowej z przerywaną, pulsacyjną wibracją części pochwowej i tak dalej.
Każdy tryb ma 10 stopni w skali mocy, dodatkowo wibracje ciągłe można kontrolować ręcznie, z mocą obu części ustawianą niezależnie.
W aplikacji dostępne jest sporo dodatków, jak samouczek i pomoc, a także tryb tworzenia własnych “My Vibe”. Użytkownik dostaje dobrze przemyślany kreator wibracji, może wybierać z tych już dostępnych, określać ich czas i długość trwania i cieszyć się zmieniającymi się trybami bez konieczności interakcji z aplikacją.
W samouczku polecono, bym najpierw przetestowała We-Vibe sama, przyzwyczaiła się do niego i go poznała. Tak więc zrobiłam.
We-Vibe ma uniwersalny chyba problem zabawek erotycznych - jeden kształt nie dopasuje się do wszystkich ciał i niestety tego doświadczyłam. O ile część pochwowa jest w porządku, o tyle górna mogłaby być nieco większa, z pewnością dostarczyłaby mi więcej przyjemności. Poza tym mam też niewielki, ale mimo wszystko obecny problem ze stabilnością We-Vibe. Kończy się więc na tym, że tak jak każdą zabawkę, tak i We-Vibe muszę jednak kontrolować ręcznie.
Pierwsze razy nie zachwycały, miałam już lepsze gadżety. Jednak urok We-Vibe tkwi w uniwersalności, przyzwyczajeniu się do niego i oczywiście znajomości własnego ciała. Wibratora można używać niekoniecznie tak, jak pokazano na obrazku i nie ma do tego przeciwskazać dopóki nie wygina się za mocno części łączącej oba człony. Można więc eksperymentować i korzystać z niego tak, by czerpać najwięcej przyjemności.
Po kilku razach poznałam We-Vibe na tyle, że zaczęłam czerpać z niego więcej radości. Jednoczesna stymulacja tzw. punktu G oraz łechtaczki to przecież najlepszy sposób, choćby podczas stosunku, żeby osiągnąć orgazm. Sprawdza się!
Zadziwiająco szybko psychicznie przyzwyczaiłam się do tego wibratora. Uwielbiam takie konstrukcje - minimalistyczne, eleganckie i proste, które niekoniecznie krzyczą “służę do seksu!” jak wiele innych wibratorów. We-Vibe nie odstrasza, nie onieśmiela i nawet niedoświadczeni w zabawkach erotycznych użytkownicy powinni się do niego szybko przyzwyczaić.
Siła wibracji jest wysatrczająca, choć poziom 10 - maksymalny - fanom mocniejszych wrażeń może pozostawić niedosyt. Jednak 10 stopni mocy i 10 trybów to genialne rozwiązanie, bo umożliwia stopniowanie doświadczeń, do czego zachęca też całkiem wytrzymała bateria. 2-3 godziny intensywnego zmieniania trybów i mocy to minimum We-Vibe.
Doskonale rozumiem, dlaczego We-Vibe reklamowany jest jako wibrator dla par, chociaż całkiem dobrze sprawdza się przy zabawie w pojedynkę. Przeznaczenie dla par to wyróżnik, poza tym gdyby zaprojektowano go do zabaw solo, We-Vibe miałby z pewnością szerszą część dopochwową.
Zanim jednak użyłam We-Vibe z partnerem przetestowałam coś innego, coś co bardzo intrygowało mnie ze względu na erę mobilności, wirtualnego seksu i smartfonów.
Chodzi o tryb zdalnego sterowania. We-Vibe można kontrolować także na odległość - wysyła się partnerowi specjalnego linka z aplikacji, partner pobiera swoją aplikację na smartfona i może kontrolować tryby i wibracje. Za każdym razem jednak użytkownikowi z wibratorem wyświetla się powiadomienie, że partner chce przejąć kontrolę nad urządzeniem, co jest bardzo, bardzo sensownym rozwiązaniem.
Osoby, które nigdy nie uprawiały seksu przez internet mogą jednak poczuć się przytłoczone parowaniem aplikacji i samym używaniem wibratora w ten sposób. Umówmy się - samo złożenie propozycji nie jest bardzo romantyczne. “Przejmiesz kontrolę nad moim wibratorem?” może trochę zbić z tropu:) A potem trzeba jeszcze wytłumaczyć, jak działa We-Vibe i koniecznie - koniecznie! - poinformować partnera, co się lubi, jak odczuwa się dane wibracje. Dlatego tak ważne jest poznanie wibratora solo i swobodna, naturalna relacja.
Jednak gdy przeskoczy się te przeszkody, gdy opowie się o We-Vibe, to reszta należy do wyobraźni. Niektórzy lubią wideoseks, inni wolą bardziej tradycyjny seks w trybie tekstowym (jestem fanką) i zwłaszcza przy tym drugim polecam informowanie partnera o wrażeniach z jego przejęcia kontroli nad We-Vibe na żywo.
Partner przyznał, że to ciekawe przeżycie i sama myśl, że zdalnie przejął kontrolę, że ma tak namacalny wpływ na odczuwany poziom przyjemności jest bardzo podniecająca. A po pierwszym razie każdy następny robi się bardziej naturalny i komfortowy.
Stałam się fanką zdalnie sterowanych zabawek erotycznych! Bo ta myśl, odczucie i niepewność co partner zrobi za chwilę jest wspaniała.
Największy minus We-Vibe, o dziwo, to dla mnie… używanie urządzenia w parze. Wspomniana wyżej nie do końca pełna kompatybilność anatomiczna sprawia, że wibrator podczas stosunku nie jest tak stabilny, jakbym tego chciała. Słowem potrafi wypaść. A to jest nie tylko mało komfortowe, ale odbiera część przyjemności - zamiast cieszyć się seksem próbowaliśmy uprawiać go tak, żeby wibrator nie wypadł!
Mimo tego, że dolna część jest naprawdę niewielkich rozmiarów, to przeszkadzała partnerowi i zawadzała. Stwierdził, że wibracje są mało odczuwalne, nawet przy największej mocy, za to wrażenie i odczucie, że coś tam zawadza bardzo go rozpraszało.
Będę jeszcze próbować, jednak dla nas sens istnienia We-Vibe okazał się lekkim bezsensem, jak wszystkie pierścienie i inne wymysły. Sama też specjalnie nie odebrałam We-Vibe pozytywnie w parze, wszystko było zbyt niestabilne.
Dziwnie to zabrzmi, ale wydaje mi się, że wibrator sprawdziłby się lepiej podczas stosunku, gdyby… partner miał mniejszego penisa. Prawdopodobnie nie zawadzałby o wibrator, nie przesuwałby się też tak mocno.
Okazało się więc, że We-Vibe jest zabawką bardziej dla mnie niż dla nas, mimo wszystko nie żałuję zakupu. Połączenie ciekawej, dosyć innowacyjnej zabawki ze smartfonem jest wspaniałe, do tego wykonanie nadaje całości smaczku. Możliwość umycia wibratora pod bieżącą wodą, magnetyczne ładowanie, satynowa elegancka torebka na całość i nawet rejestrowanie wibratora przy pierwszym włączeniu aplikacji dają poczucie, że posiada się przedmiot klasy premium. I to taki, który potrafi dać niesamowitą przyjemność, z którym zrasta się coraz bliżej po każdym użyciu.
Anegdota ze wstępu jest prawdziwa. Wciąż nie wiem, co o tym sądzić, jeszcze nigdy nie zawiesił mi się wibrator.¯\_(ツ)_/¯