poniedziałek, 24 czerwca 2013

Miejscy nurkowie San Francisco

To ostateczne spełnienie - jestem w San Francisco, tylko na chwilę, wiem, że niewiele zobaczę, ale jestem. To się liczy. Jestem i nic nie widziałam, praktycznie nigdzie nie byłam, ale już wiem, że to miasto ma duszę. Dziwną, ale ma.

O 6 rano na ulicach centrum pełno jest żebraków, żuli i innych miejskich nurków. Proszą o pieniądze, papierosa, niektórzy bełkoczą tak, że ciężko ich zrozumieć. Tu gdzieś leży przykryty brudną kurtką pan, pewnie odsypia ciężką noc, i dziwnie wygląda w otoczeniu zadbanych budynków pnących się w górę, spadających w dół ulicami, ładnych, przyjemnych dla oka, w stonowanej kolorystyce.

Bo w ogóle tu jest ładnie. Niby trochę europejsko, nie tak pretensjonalnie jak w Nowym Jorku, nie tak nieprzyjaźnie dla pieszych jak w Vegas, tylko tak... po naszemu. Chociaż trochę przestronniej, ulice szersze, bardziej ametykańskie. Ten charakterystyczny szlif amerykańskości widać na każdej uliczce, w każdej knajpce, która stylizowana na lata 60. jest tu idealnie na miejscu, nie gryzie się tak z otoczeniem jak podobne knajpki w Polsce.


Jestem tu chwilę, przeszłam się dookoła, wspięłam w strome ulice, tak strome, że ma się wrażenie, że te  samochody zaraz zaczną zjeżdżać bezwładnie jak zabaweczki, w dół, potem skotłują się na dole w wielkim, plastikowym karambolu.

Ładnie tu jest, i idąc mam wrażenie, że mogłabym zostać tu tym żulem, który szedł za mną trzy przecznice. Pytałabym przechodniów, każdego kto wygląda na przyjezdnego, czy ma jakieś drobne, a gdy udawaliby że mnie nie widzą lub odpowiadali, że nie, to podążałabym bym za nimi, bełkocząc coś w sobie tylko zrozumiałym, żulerskim języku.


Jestem tu chwilę, a wydaje mi się, że żule mają tu lepiej, niż my gdziekolwiek.

sobota, 22 czerwca 2013

Pokolenie pudelka

W ciągu jakiegoś tygodnia dałam już 3 bany za nieintencjonalny brak kultury i pomyślunku. Nie dlatego, że ktoś był wredny, ale dlatego, że pokolenie pudelka i krwiożerczych mediów nawet nie myśli, zanim coś napisze.

Ostatnio schudłam. Jeszcze nie tak, jakbym chciała - do tego jeszcze trochę zostało, wciąż jestem otyła,  ale i tak mnie fakt zrzucenia kilogramów bardzo cieszy. Każda kobieta chce czuć się atrakcyjna, a przede wszystkim czuć się dobrze we własnej skórze.

Nigdy nie tłumaczyłam się, dlaczego mam za dużo ciała - nikogo to nie powinno obchodzić, to wyłącznie moja sprawa i spowiadać się nigdy nie miałam zamiaru. Od jakiegoś pół roku jestem na diecie, która nic nie dawała, trenowałam przez 2 miesiące, też nic, dopiero 1,5 miesiąca temu waga ruszyła (chociaż wagi nie mam i nie mam pojęcia, ile ważę) - okazało się, że po odstawieniu wieloletnich kuracji hormonalnych moje ciało znowu zaczęło radzić sobie z przemianą materii i co tam jeszcze z tym związane. Bez kompletnie żadnej zmiany diety zaczęłam tracić na wadze, ku mojej radości oczywiście, i mam nadzieję, że w tym tempie za 2 miesiące osiągnę idealny dla mnie rozmiar.

Problem w tym, że przy okazji zbieram głupie i nieprzemyślane uwagi. Tak jak dzisiaj - kompletnie obca mi, nieznana osoba, napisała na Twitterze po zobaczeniu aktualnego zdjęcia, że "o, wzięłaś się w końcu za siebie i wyglądasz dobrze, nie to co kiedyśtam". Do tweeta dołączone były nawet pozdrowienia i nie wątpię, że ów obcy miał dobre chęci schlebienia mi.

Dostał bana dla zasady. Dla zasady, która mówi, że nic mi do tego kto i jak, a zanim się coś powie, to trzeba pięć razy przemyśleć. I dla innej, według której nie ocenia się wyglądu i ludzi, nie rzuca się pustych słów i nie komentuje w podtekście zawierając przekaz "no, rok temu byłaś gruba i wyglądałaś strasznie". Według zasady, zgodnie z którą banuję każdego, kto wrzuca na fejsa czy twittera szydercze filmiki z mniej atrakcyjnymi osobami i chamskimi komentarzami (mało było sytuacji, że internet na chwilę pokrywał się wstydem, gdy okazywało się, że osoba na filmiku jest niepełnosprawna? Taki wstyd jest tylko chwilowy, kolejnego dnia wszystko zaczyna się od nowa).

Nic nikomu do tego. To, że się pomyśli nie znaczy, że trzeba to wypowiedzieć na głos.
Takie rzeczy może mówić moja mama, mogą mówić bliscy mi znajomi - osoby, z którymi mam prywatne relacje, które znają mnie, a ja ich, i które rozumieją i doceniają wzajemną szczerość.

Natomiast gdy taką rzecz pisze całkowicie obca mi osoba - ktoś, kto "zna" mnie prawdopodobnie z internetu i ze Spider's Web, traktuję to jako przejaw przypadłości związanej z pokoleniem pudelka (celowo małymi literami, z braku szacunku). Pokolenie pudelka zakłada, że można oceniać wszystko i wszystkich jak tylko się chce, opierać sądy o osobie na podstawie wyglądu i wypowiadać je na głos, bo przecież to ogólnie przyjęta praktyka.

Pokolenie pudelka ma przekonanie, że opinię o aktorce i ocenę jej talentu można wydawać na podstawie wyglądu, że wartość wokalistki mierzona jest w tym, jakie przeszła operacje plastyczne, a wielkość i znaczenie osoby mierzy się w kilogramach - im więcej, tym mniejsza.

Pokolenie pudelka zakłada, że skoro ktoś pokazał się publicznie - na blogu w formie pisemnej, w telewizji, jako autor czy nawet osoba, która choć przez chwilę zrobiła coś publicznie nawet kompletnie niszowego, to dała tym samym przyzwolenie na ocenę siebie, na grzebanie w swoich prywatnych sprawach i komentowanie wszystkiego, tylko nie tego, czym się zajmuje.

Pokolenie pudelka przejawia się w zgryźliwych komentarzach z serii "ale on brzydki", w serwisach, które zamiast skupiać się na dokonaniach zajmują się zaglądaniem do łóżka i szukaniem oznak cellulitu na tyłku praktycznie każdego, przejawia się ogólnym, społecznym przyzwoleniu na zaspokajanie najniżej ciekawości i najniższej formie reperowania własnego ego.

Pokolenie pudelka widać w stosach pustych wywiadów, w których pisarzy, reżyserów czy aktorów pyta się o to, co lubią jeść na śniadanie i dlaczego zerwali ze swoim partnerem, w braku odpowiedzialności za kształtowanie światopoglądów i skłanianiu do myślenia.

Pokolenie pudelka hołduje zasadzie "jest popyt, jest podaż".

Pokolenie pudelka nie myśli, tylko reaguje.

Pokoleniu pudelka obca jest samokrytyka i zachowanie pewnych myśli tylko dla siebie.

Pokolenie pudelka ocenia wszystko i wszystkich jak tylko chce. Bo może. Bo przykład idzie z góry.

wtorek, 18 czerwca 2013

The deity of the internet must be fed

Catch a story and highlight the most controversial sections, even at the expense of good taste and putting yourself in the role of a hypocrite. This seems to be the price of writing on Jezebel, since in the article – that rather justly draws attention to the distasteful fashion photo shoot by Vice magazine (famous for its balancing on the edge of good taste) – describing the case of the posed photographs depicting female writers at the time of committing suicide, the author posted the same photos she declared to be sick.

The photographs on Jezebel don't have captions with links to specific clothes, but these are still the same pictures. Why would they be posted, since they are so "sick"?

Because that's how the media works. VICE deleted the pictures and apologized to everyone offended, so Jezebel readers didn't get the proverbial "meat". What's a text that's describing things that are no longer existent or accessible? An unclickable one!

Let's dump the photos, then, write how outrageous they are and wind the story up.

The deity of the internet – page views – must be fed. Fed with blood, distaste and jpeg.

Sometimes less is more, and sometimes it is worth sacrificing some page views to save face and reinforce the message.

czwartek, 13 czerwca 2013

Ostatnio szukam sensu i szczęścia

i trochę mi nie wychodzi. Zaczynam wymieniać w głowie gwaranty szczęścia, wychodzę od bycia dobrym człowiekiem, dodaję miłość, doprawiam potem spokojem, no ale jak tak to jeszcze zdrowie i na końcu wychodzi mi za dużo, nie do spełnienia.

Z brakiem sensu pogodzić się trzeba, z tym szczęściem jest za to tak, że trzeba do niego dążyć.

Jednak koniec końców okazuje się zawsze, że truizmy mają w sobie dużo prawdy i ten mówiący o tym, że trzeba żyć tak, by zawsze móc spojrzeć w lustro - ten o trwaniu w zgodzie sumienia - jest najprawdziwszy.

A zgodę sumienia można sprowadzić do zwykłego próbowania bycia dobrym człowiekiem. Bez roztrząsania.


sobota, 1 czerwca 2013

Następnym razem odwinę. Nie jako kobieta, ale jako człowiek, którego traktuje się przedmiotowo.


Jestem kobietą. Jestem kobietą i jedno z najczęstszych pytań, które słyszę, to to o tym, jak kobieta radzi sobie w świecie pisania o technologii, który jest przecież u nas typowo męski, i co uważam o kobietach w tej branży. Nigdy, nigdy nie jestem w stanie na to dobrze odpowiedzieć, bo sprawa jest mocno złożona. Odpowiadam zazwyczaj nieco "na odwal się" i robię swoje. Jednak ostatnio mam wrażenie, że coś całkowicie się pomieszało i pojęcie pomocy kobietom w zaistnieniu w typowo męskich światach przybrało jakieś absurdalne formy. Może to tylko moje zdanie.

Nie jestem seksbombą, nie jestem z tych powalających, pięknych kobiet, o których mówi się “wow”. Ot, zwykła, przeciętna, ani ładna, ani brzydka - same przeciętne. Z tej perspektywy zawsze z lekką zazdrością patrzę na te naprawdę zachwycające urodą kobiety - bo takie czasem maja łatwiej (tak myśli się z mojej perspektywy, one się nie zgodzą), ale z jeszcze większym współczuciem, bo one o wiele częściej spotykają się z przedmiotowym traktowaniem i umniejszaniem zdolności.

To nie jest prosty temat, bo łatwo można źle ocenić sytuację czy trafić na kogoś o skrajnych poglądach. Jednak spróbuję go zgłębić.

Mimo, że nie jestem z tych seksownych, to różni skrzywieni się znajdują i dwa (tak, tylko dwa) razy zdarzyło mi się, że tak kompletnie obca osoba pozwoliła sobie na, cóż, na dotknięcie mnie nie tam, gdzie bym sobie życzyła. W ogóle pozwoliła sobie na taki gest mimo, że nie życzyłam sobie żadnego. Pierwszy raz, gdy miała 18 lat i z koleżanką przeciskałam się w tłumie na koncercie. Zadziałał wtedy odruch, okoliczności - wszyscy dookoła kompletnie obcy - i pewnie młodzieńcza odwaga. Odwróciłam się i po prostu odwinęłam w policzek, z tak zwanego liścia. Już po fakcie, w ułamku sekundy zanim odeszłam, zauważyłam, że bezczelny osobnik stoi z przytulona do niego kobietą, pewnie żoną lub dziewczyną, i że prawdopoobnie spokojnie mógłby być moim ojcem.

Był to pierwszy i na razie jedyny raz, gdy kogoś uderzyłam, więc zapadło mi to w pamięć. Satysfakcja z całkowicie prawidłowej reakcji trochę przysłoniła to dziwne uczucie, wtedy nie mogłam go dobrze zidentfikować. Dzisiaj wiem, że był to niesmak i upokorzenie. Wiem, bo gdy stało się to drugi raz, uczucia te przywaliły mi z całą siłą. Z mojej winy.

Za drugim razem, który zdarzył się nie dawno, powtrzymałam swój odruch. Bo dookoła stało mnóstwo ludzi z tak zwanej “branży”, w większości nieźle upojonych już alkoholem, bo przez głowę przemknęła mi samozachowawcza myśl, że jak przywalę tej zalkoholizowanej, ale ważnej i znanej osobie, o które zdarzyło mi się kiedys nawet wspominać w tekstach, to rozpęta się burza.

10 osób zrobi zdjęcie, ktoś zaraz wrzuci do sieci, a ja przecież jestem wystarczająco nielubiana, by obróciło się to przeciw mnie. Nie dość, że co drugi dzień dostaję komentarze w klimacie “ty kurwo wracaj do kuchni” i jestem trochę dziwadłem w tym całym męskim światku, to jeszcze pewnie nie będę miała jak się teraz obronić. Co powiem, że takie macanie jest upokarzające? A potem będę musiała użerać się z dziesiątkami komentarzy mówiących, że to przecież rzecz stara, jak świat, i Lalik dramatyzuje.

Przecież to męski świat. Mężczyzna nie załapie zwykle, że nawet tak mała ingerencja w intymną sferę, w tę prywatność zarezerwowaną tylko dla własnego faceta, jest uprzedmiatawiająca.

To jak pokazanie “tu jest twoje miejsce! Fajnie że się starasz, ale i tak jesteś obiektem do macania”. Upokorzenie idzie w parze ze wstydem i masą wątpliwości - a może faktycznie moje miejsce nie jest tutaj? Co  tego, że kocham robić to co robię, i tak mi nie wyjdzie i zawsze będę gorsza”.

Żałuję teraz, że nie odwinęłam, tak jak za pierwszym razem. Żałuję, bo gdybym odwinęła, to wiedziałabym, że zareagowałam prawidłowo. Zamiast tego dałam wygrać wszystkim, którzy uważają, że kobieta z zasady jest gorsza, że jej miejsce jest w kuchni i przy dzieciach. Wygrał strach przed walką o swoje, przed hejterami i może nawet utratą pracy. Dałam wpuścić do mojej głowy myśl, że nie zasługuję i muszę potulnie brać, co dają.

Swoje żniwo zebrały wszystkie denne komentarze i tworzony w branży - niesłuszny moim zdaniem - wizerunek kobiety jako tej, której się udało MIMO że jest kobietą.

Przykład? Tekst mojego szefa o tytule “Cudów w Yahoo Marissa Mayer nie czyni, ale… ładnie wygląda”. Dlaczego Przemek nie napisze tekstu z akcentowane wyglądu mężczyzny? Bo to świat mężczyzn, w którym kobieta jest z założenia obiektem seksualnym, a mężczyzna codziennością, osobą na właściwym miejscu.

Po tym mogłabym wymienić dziesiątki tekstów z cyklu “kobieta-programista /deweloper /startupowiec /wpisz jakikolwiek inny typowo branżowy zawód” z wymienieniem dokonań - niekoniecznie imponujących, ale przedstawianych jako wspaniałe, bo to przecież kobieta! Mimo tego, że jest kobietą, potrafi! Pogłaszczmy po głowie, pozachwycajmy się, a potem wróćmy do codzienności, utwierdzając w sobie przekonanie, że te kobiety zasługują na specjalne traktowanie i są ogólnie słabsze, niż mężczyźni.

Każdy taki tekst, każde spotkanie Geek Girls Carrot, które może jest świetnym wydarzeniem, ale przedstawia kobiety jako te nieporadne, które nie potrafią znaleźć się w świecie przepełnionym mężczyznami i muszą wspierać się nawzajem, bo przecież inaczej zostaną zjedzone, umacnia te niewidoczne na pierwszy rzut oka, ale głębokie przekonanie. Że kobiecie należą się fory i że z założenia są wiotkie, narażone na całą brutalność branży, branżuni.

Każdy filmik z recenzją telefonu, w której celowo wyeksponowane są silikonowe piersi, każdy tekst o fenomenie kobiet w technologiach, o tym że wcale nie są gorsze, wszystko to działa na moją niekorzyść.

Powinnam wtedy na bezczelną zaczepkę pijanej świni odpowiedzieć uderzeniem w twarz tejże. Jestem kobietą, nie uważam się ani za lepszą, ani za gorszą, a do tego, gdzie jestem doszłam nie mimo tego ani dzięki temu, że jestem kobietą. Po prostu doszłam. Może nie jest tego dużo, może nie jestem ważną osobistością, ale jestem dumna z tego, gdzie jestem, jak radzę sobie na co dzień. Nie mimo ani dzięki temu, że jestem kobietą.

Wszystkie komentarze z cyklu “szmaty do kuchni, tam wasze miejsce, a nie pisać o tech”, każdy durnowaty tekst podkreślający dzielność kobiet w świecie technologii, wszystkie te negatywy, łącznie z ostatnim wydarzeniem - wszystko to czyni mnie silniejszą.

Następnym razem odwinę. Nie jako kobieta, ale jako człowiek, którego traktuje się przedmiotowo.