niedziela, 24 kwietnia 2011

O kilku albumach słów kilka.

The Strokes - "Angels".
The Strokes jakie jest każdy wie. Jeśli nie wie, to "Angels" nie przypadnie mu do gustu. O dreszcze nie przyprawi, okrzyków zachwytu również nie spowoduje.
Od "First Impressions of Earth" minęło 5 lat. Od debiutanckiego "Is This It" równo dziesięć.

Dekada od dla mnie kultowego kawałka "New York City Cops". Dekada, podczas której fascynacja "nową falą rocka" przeminęła, nastroje ostygły a ówcześni fascynaci dorośli (prawdopodobnie). W międzyczasie The White Stripes przestało istnieć, Franz Ferdinand znalazł kompletnie nowe inspiracje, Pete Doherty prawie zniknął a siła napędowa The Strokes Julian Casablancas popełnił solowy album i uczestniczył w co najmniej kilku pobocznych projektach.

Wydawało się, że dla The Strokes ta era nie jest jeszcze zamknięta. I kto tak myślał miał rację. Zamyka ją "Angels". Zamyka w dobrym, starym, strokesowym stylu. Zarówno tym z początków, jak i tym z "First Impressions of Earth". Bez fajerwerków. Za to dobrze, z mocno wyczuwalnymi inspiracjami (kto się jednak skusi powinien z łatwością je wyczuć). Słychać, że panowie bacznie śledzili to co dzieje się w muzyce.
Całości słucha się przyjemnie, ale nie tak, jak kiedyś. Czasy ekscytacji przeminęły i formacja również zdaje sobie z tego sprawę. Bardzo dobrze.

"Angels" The Strokes pokazują, że można zakończyć pewien burzliwy okres z klasą. Nie rozpadając się, nie wywołując afer. Muzyczna klasa.
I tylko zdziwiłabym się, gdyby Strokesi wydali kolejny album w starym klimacie. Dla nich teraz nadszedł czas poszukiwania nowych inspiracji albo rozejścia się. Czas pokaże.


Iron & Wine - "Kiss Each Other Clean"
Sam Beam to człowiek-orkiestra. Odkryty przez SubPop 9 lat temu, od tamtego czasu ma na koncie 4 pełne albumy i wiele pobocznych projektów (EPka z Calexico jes moim ulubionym). Człowiek, który robi to, co powinien robić.

"Kiss Each Other Clean" jest chyba najprzystępniejszą jego płytą. Dobra jako tło z klasą do innych czynności, ale po bliższym przesłuchaniu okazuje się, że także bardzo inteligentna. Muzycznie, tekstowo - Sam Beam ma coś do powiedzenia i stworzenia i robi to bardzo dobrze.
"Kiss Each Other Clean" nie jest albumem, który można znienawidzić. Jeśli nie zachwyci to stanie się obojętny. Warto? Warto. Inteligentnej, dobrej muzyki nigdy dosyć.


The Kills - "Blood Pressures".
Na ten album czekałam z niecierpliwością. The Kills to duet, który nie wysuwając się na pierwszy plan potrafi zafascynować. "Blood Pressures" nie rozczarowuje, wręcz przeciwnie. Chemia pomiędzy Alison Mosshart a Jamie'm Hince dalej działa i nadaje The Kills bardzo ciekawy kierunek.

"Blood Pressures" jest drapieżne. Bezkompromisowe - mocne, zdecydowane kompozycje. Album jest bardzo mroczny a jednocześnie intymny. To to, czym The Kills przekonało i przyciągneło do siebie - intymność i szczerość. Dodatkowo każdy utwór jest melodyjny niesamowicie melodyjny i do rozpoznania po pierwszym przesłuchaniu.

Nie da się też oprzeć wrażeniu, że Alison Mosshart wyniosła bardzo wiele ze współpracy z Jackiem White w "The Dead Weather". Czuć większy pazur.
"Blood Pressures" to pozycja obowiązkowa. Magii tego duetu trzeba posmakować osobiście i pokochać lub znienawidzić.


Low - "C'mon"
Mój zdecydowany faworyt. Przyznaję ze skruchą, że nie znałam Low. Mimo tego, że istnieją prawie 20 lat - nie zdawałam sobie z tego sprawy. Teraz czeka mnie (zapewne przyjemne) odkrywanie całego dorobku wstecz.

"C'mon" jest mnimalistyczne, wolne, proste i bezpretensjonalne. To takie "Illinois" Sufjana Stevensa" ale doroślejsze i nie tak piskliwe. To prosta w muzyce i tekstach - coś ponadczasowego.

Zakochałam się. Bardzo mocno, na tyle, że nie potrafię o Low pisać rozsądnie. Ot co.


Noah and the Whale - "Last Day on Earth"
No dobra. Na nowe Noah and the Whale czekałam bardziej niż na The Kills. Nawet bardziej, niż na TV on the Radio. O poprzednim albumie NatW pisałam tutaj.
Jak można było się spodziewać po folkowym pierwszym a lirycznym drugim albumie przyszła kolej na coś całkowicie innego. Myślałam, że nie ma już konwencji, w której ten dosyć ograniczony i charakterystyczny wokal się sprawdzi, a jednak!

"Last Day on Earth" jest popowe. Do bólu popowe, pobrzmiewa latami osiemdziesiątymi i nawet czasem zalatuje lekką tandetą.
Jest też do bólu banalne i proste. Poprzednie albumy też były proste, w tym zawsze tkwiła siła Noah and the Whale, ale najnowsza płyta przebija wszystko zwłaszcza pod względem muzycznym. I dobrze.

Nie ma tu gównolotnych tekstów. Nie ma wirtuozerii, nie ma nic dla oczekujących nowości. Kompletnie nic. Jest za to mnóstwo dobrych, melodyjnych kawałków z banalnymi wręcz tekstami. I co najlepsze - to się sprawdza!
Po raz kolejny okazuje się, ze muzyka Noah and the Whale jest pełna pozytywnej energii i przekazu. Na tle dołujących, coraz bardziej wymyślnych kapel i zespołów wypada to bardzo kontrastowo. Megapozytywnie, wiosennie i z nadzieją.

"Last Day On Earth" to album, który prawdopodobnie będzie mi towarzyszył przez długi czas, zwłaszcza w gorszych momentach. To album, którego się nie spodziewałam i tym bardziej mnie zachwycił. Geniusz prostoty. W tym tkwi siła.




W ramach wiosennych pozytywów staram się pisać tylko o tym, co warte polecenia lub chociaż zwrócenia uwagi, o tym co złe nie chciałam wspominać. Jednak muszę, nie wytrzymam. "Nine Types of Light" TV on the Radio rozczarowuje. Na całej linii. Czego można było się spodziewać - po "Dear Science", niemal arcydziele, kolejny musiał być i jest rozczarowaniem. "Nine Types of Light" nie trzyma się całości, nie przyciąga i nie ma w nim tej wielowartstwowości i spójności. Szkoda. Ogromne rozczarowanie. Tym bardziej, że "Maximum Baloon" Dave'a Sitka z 2010 roku pokazał, że można... Szkoda.

sobota, 16 kwietnia 2011

Opydo Stajl Hejting

Starałam się. Serio, bardzo chciałam się powstrzymać. No ale nie mogłam, taki ze mnie zły człowiek. Paweł Opydo, mój ulubiony hejter internetowy ("zhejtuję sobie dzisiaj to, co mi się nie podoba, wytnę kilka zdań z kontekstu i potrolluję, żeby nie wyszło na jaw, że nie rozumiem wielu rzeczy, mam kompleksy i lubię być w centrum uwagi"), kolejny raz próbuje obalić mój tekst swoimi przemyśleniami z serii "Wszystko Co Pisze Ewa Lalik Jest Złe Bo Tak". No to nigdzie nie jedziemy, bo po co:)

Szczerze mówiąc, kliknąłem bo ktoś mi podesłał link z pytaniem, kiedy skomentuję ten tekst.Ale pewnie jakbym go zobaczył, tobym kliknął myśląc, że w końcu wyszedł biały iPhone.


No i teraz mu głupio, że jednak kliknął (albo kliknąłby, who cares?) i dał (albo dałby) się nabrać i wyszłoby, że lubi klikać w tytułu rodem z Onetu: "Zgwałcił ją dzik", "Cegła chciała go zabić". "Jeest! i'Phone 4!!!" też by kliknął, bo jest fanbojem. A jak w końcu kliknął, to się okazało, że nie zrozumiał treści. Bo to przecież o białym ajfonie miało być.

Jakbyście nie załapali: tutaj Ewka stwierdza, że informacje o opóźnieniu produktu, którego nikt nie widział ani nikt nie podał daty jego premiery (więc jak może być opóźniony?) są ważniejsze niż informacje o wielomiesięcznym opóźnieniu produktu, na który ludzie czekają.s


No bo przecież Apple nie wypuszczało poprzednich ajfonów w tym samym mniej wiecej czasie każdego roku. No bo przecież Pawełek nie czeka z wywieszonym językiem na ajfona namber 5 żeby pochwalić się nim w de Gik Szole. A, przepraszam, zapomniałam - Pawełek czeka na białego ajfona namber 4. Cel zapewne ten sam.

Ponieważ serdecznie Wam nie polecam czytania całości, to postanowiłem streścić tekst Ewy w jednym zdaniu. Brzmiałby on mniej-więcej tak:

Wydaje mi się, że więcej się pisze o opóźnieniu białego iPhone niż o opóźnieniu nieistniejącego iPhone 5, dlatego Apple jest złe a internauci… internauci też są źli, bo treść w sieci nie jest taka fajna jak ja jestem, a więc przyzwyczajcie się, że internet się zmienia, oprócz jednego: jutro kolejny Mocny Tekst na Spider’s Web!

No i tym samym Mister Opydo pokazuje, że nawet nie postarał się przeczytać tekstu ze zrozumieniem, a zawiesił się na samym jego początku (bo tam przecież były magiczne słowa "Apple" i "iPhone" (na dodatek biały [!!!]). Rozczarował się, że nie może przeczytać kolejnej kalki niusa przepisanego z fanbojskich blogów Apple i postanowił zhejtować mój tekst.

Nie polecam serdecznie czytania playr, dlatego postanowiłam streścić go Wam w jednym zdaniu:

Nienawidzę całego świata, bo nie wszystko rozumiem, no i tak!


Apple było złe a newsy… newsy też były złe. - playr


Jeest! Biały iPhone 4!!! – Spider’s Web