poniedziałek, 28 lutego 2011

Śmietnik książkowo-serialowo-filmowo-muzyczny. Another shit, czyli inspiracje (?)

W ramach odpoczynku od pisania i myślenia postanowiłam... trochę popisać. Ale już tak całkowicie luźno i bez składu. Trochę o książkach, filmach i serialach i może muzyce. Czyli ogólnie rzecz biorąc nic ciekawego.

Ok, książki. Kocham książki. Nie, nie te zerojedynkowe, tylko te pachnące papierem, tradycyjne wersje z reala. Maniakalnie. Jak już coś kocha, to na całego.

Łukasz Orbitowski. "Święty Wrocław". Szczerze mówiąc autora kojarzyłam jedynie z niezbyt udanego (a wręcz nudnego) "Psa i Klechy". Ale jak to z głodem książkowym bywa gdy wpadł mi w łapy "Święty Wrocław" nie odpuściłam (koło żadnej książki nie przejdę obojętnie, o nie!). Okazało się, że warto. To kolejna udana pozycja w jakże ciekawej polskiej nowej fantastyce. Musimy wyjaśnić sobie jedną rzecz - nie przepadam za fantasy, smokami, mieczami i magią średniowiecza. Zdarza mi się czytać takie pozycje, ale odkąd powstała Fabryka Słów (już 10 lat, najlepszego!) i kupiłam "Księgę Jesiennych Demonów" Grzędowicza zakochałam się we współczesnych, podszytych niesamowitością powieściach. Najlepsze, że w dobrych pozycjach ta niesamowitość wcale nie jest niesamowita i tworzy całkiem realny, ostro zarysowany świat, w którym po prostu coś się zdarzyło.

Tak też jest ze "Świętym Wrocławiem". Książka może nie zachwyca szczególniei, ale jest dobrą i wyraźną historią pełną lokalnego kolorytu i osadzoną mocno w nowoczesnym świecie. Plus oczywiście dziwne zjawisko. Warto przeczytać.

Nie mogłam się oprzeć skojarzeniu z "Fioletem" Magdaleny Kozak (chociaż "Fiolet" to przecież jeszcze świeża pozycja, a "Święty Wrocław" z 2009 roku). Może przez podobieństwo niewyjaśnionego zjawiska - w prawdziwym świecie wydarza się coś dziwnego i niewytłumaczalnego, a fabuła opowiada o tym, co dzieje się wokół. Podoba mi się. Z racji odkrycia, iż Orbitowski nudnym pisarzem nie jest postanowiłam pogrzebać dalej i teraz szykuję się na "Tracę Ciepło". Mam nadzieję, że dorwę.

Ok, chwila dla innego maniactwa, seriali. Niedawno odkryłam "Spartacusy", obydwa. Taka epicka, pełna fucków, krwi i seksu opowieść o Gladiatorach i intrygach. Również godne polecenia - po pierwszym szoku wywołanym konwencją okazuje się, że wciąga i bardzo łatwo przyzwyczaić się do przerysowanych efektów walki i współczesnych tekstów postaci. Zdecydowanie wyróżniające się klimaty na tle tych wszystkich nudnych seriali o lekarzach, kryminologach itp.

Poza tym mam swojego ulubieńca-debiatanta. "Shameless", wersja amerykańska. Przykro mi, do brytyjskiej nie dotarłam i biorąc pod uwagę moją średnią chęć dotarcia(nie przepadam za brytyjskim humorem, brytyjskimi serialami, dramatycznymi również) pewnie to się nie zdarzy.

Ale "Shameless" z USA daje radę. Dysfunkcyjna rodzina, tatuś alkoholik i popieprzeni sąsiedzi. I nie, nie jest smutno. Nie cały czas. Tak sobie myślę, że niektórzy mogą zazdrościć rodzonce z serialu - bo mimo porąbanego życia kochają się i tyle. Serial jest ciekawy i również wnosi trochę świeżości - dziwne historie podszyte może czasem wisielczym humorem ładnie komponują się w całość. I wbrew pozorom nie jest pretensjonalnie, jakby wskazywała na to tematyka. Zdecydowanie jeden z ciekawszych tegorocznych debiutów.

O filmach jednak nie będzie. Nie oglądałam Oscarowych hiciorów, i w tym roku jakoś specjalnie mi nie śpieszno, nadrobię niedługo. A nie! Przepraszam. Oglądałam dobry film. "Dear Mr. Gacy". Kto nie wie, kto to jest Gacy? Ha. To powiem. Gacy to facet, który w latach 70. zgwałcił i zamordował co najmniej 33 młodych chłopców. Oczywiście na co dzień przykładny obywatel. CO ohydne, pracował jako wolontariusz występując jako... klaun. Tak, klaun. Wasze koszmary o klaunach teraz staną się jeszcze gorsze.

Ale film nie pokazuje tych morderstw, śledztwa itp. To prawdziwa historia na podstawie książki "The Last Victim" Jasona Mossa. Moss nawiązał kontakt gdy Gacy siedział już w celi śmierci. Ich relacja była dziwna i niebezpieczna, na granicy obłędu i fascynacji.

Z życia: Jason Moss nawiązał kontakt również z innymi seryjnymi mordercami, nawet z Charlesem Mansonem. Ale do końca życia utrzymywał, że ten z Johnem Wayne'em Gacy'm był najbliższy. Moss w 2006 roku popełnił samobójstwo.

Chyba wystarczająca rekomendacja filmu, prawda? Powstaje coraz mniej takich pozycji, warto jednak na niektóre zwrócić uwagę, na "Dear Mr. Gacy" w szczególności.

A teraz zgrabnie połączę dwa fakty: Sufjan Stevens w utworze o Johnie Wayne'ie Gacy'm:



Bo Sufjan Stevens wystąpi w Polsce! 5 maja koncert w ramach promowania zeszłorocznego "Age of Adz". Bilet oczywiście już do mnie zmierza, ale niestety nie wiem, czy akurat tego dnia dam znaleźć się w Warszawie. Mam nadzieję, bo Sufjan to jeden z geniuszy dobrej muzyki, potrafiący poruszać się po różnych konwencjach. Poza tym wrażliwy tekściarz i po prostu genialny muzyk. Delikatnie mówiąc. O zobaczeniu go na żywo w Polsce pewnie nie tylko ja marzę od długiego czasu, tym bardziej że po świecie krąży wieść (i nie tylko, heh), iż jego koncerty to wielka uczta dla wszystkich zmysłów. Nietrudno to sobie wyobrazić.

Cieszę się tym bardziej, że Sufjan nie wystąpi na przykład na Off Festivalu (z całym szacunkiem dla Rojka), choć krążyły takie wieści. Dobrze, bo taki artysta pełną gębą wbity gdziś w line-up pomiędzy innych, z ograniczonym czasem itp. to tylko profanacja. Za to Mogwai ponownie na Offie, sprawdziło się raz, sprawdzi się i drugi. I bardzo dobrze.

Chyba tyle na raz. Było o gladiatorach, seksie, morderstwach, muzyce i dysfunkcyjnej rodzinie. Najważniejsze tematy poruszone.

wtorek, 15 lutego 2011

Twicca na Androida - zadziwiający klient Twittera.

Napisałam dziś na Spider's Web, że siła Twittera tkwi w prostocie, naturalności i intuicyjności użytkowania. To prawda, tak się dociera do mas i dzięki temu Twitter jest świetnym narzędziem w wielu dziedzinach. Ale istnieją jeszcze hard-userzy, którym ciężko dogodzić i którzy na dłuższą metę wymagają czegoś więcej, niż kilka podstawowych opcji. Hmmm, to chyba ja.

Bardzo lubię (lubiłam) oficjalną aplikację Twittera na Androida - po pierwsze estetycznie tylko ona mi się podobała (mam duże wymagania, ma być przyjemnie dla oka lub przynajmniej design ma nie przeszkadzać) a po drugie ergonomia była ok. Po prostu wygodnie. W zeszłym tygodniu jednak appka została przerobiona i to dosyć znacznie. Interfejs zbliżono do przeglądarkowego Twittera, co ma swoje wady i zalety. Zostałabym przy niej, gdyby nie jedna, wkurzająca rzecz - po kilku dniach użytkowania okazało się, że wzmianki w timeline'ie na które nie odpisałam pozostają na górze i nijak nie chcą zniknąć... Strasznie wkurzające. Strasznie. Mogłam przecierpieć przeniesienie przycisków na samą górę, choć mając krótkie palce nie jest to dla mnie wygodne rozwiązanie. Ogólnie funkcjonalnie zmiana na plus, gdybym nie musiała tam sięgać. Poza tym estetyka - nowa aplikacja Twittera wygląda po prostu dobrze. Nowocześnie, nieinwazyjnie, przyjemnie. Ładnie wpasowała mi się w homescreen.

Widget Twitter for Android i ekran nowego tweetu w Twicce:

Ale te cholerne wzmianki przeważyły i ponownie zaczęłam szukać czegoś nowego. Chociaż używam web appa Tweetdecka w Chromie, to wersja Androidowa kompletnie nie przypada mi do gustu. Przełączanie kolumn, brzydki wygląd, brak informacji z czego został wysłany tweet, brzydkie i przesadzone UI. Kiepskie widgety. Not good. Próbowałam, ale sorry Winnetou, zostanę przy web appie i szukam dalej.

Tweetdeck i Twitter for Android:

TweetCaster, Twitdroyd i coś tam jeszcze - wszystko nieestetyczne, przesadzone i z podstawowymi dla mnie brakami. Aż w końcu trafiłam na aplikację o nazwie Twicca beta. Ogólnie beta w nazwie nie brzmi dobrze, ale desperacja nie zna czasem granic.

Zalogowałam się, co dziwne musiałam udostępnić Twicce dostęp do Twittera jak w desktopowej aplikacji i przepisać kod PIN. No ale to jednorazowy proces. Pierwsze wrażenie po ujrzeniu timeline'u - minimalistycznie. Czarne tło, białe napisy, zero dodatków czy cieniowania. Po chwili zastonowienia uznałam to za zaletę - nic nie będzie przeszkadzać w odbiorze tweetów. Iii... wielka zaleta. Przyciski są na dole! W końcu. Wygodny i szybki dostęp do kolumn i odświeżania. Bardzo wygodne - nie trzeba nigdzie sięgać.

Timeline i menu:

Na homescreenie przyciski nowego tweetu, wzmianek, wiadomości bezpośrednich i odświeżenia. Małe, białe i nieprzeszkadzające. Po wejściu w wzmianki lub DM na dole pojawiają się już inne przyciski dostosowane do ekranu. Tricky. Wrócić można zawsze klawiszem "wstecz" lub "menu->Home". Standard do którego przyzwyczaił oficjalny klient.

Dodawanie tweetów jest podobne do tego z oficalnej aplikacji, wygodne, szybkie i bez zbędnej filozofii. Na plus.

Co ciekawe Twicca oferuje podgląd zdjęć w aplikacji po kliknięciu! Świetnie, bo przełączanie się na przeglądarkę by obejrzeć jakieś zdjęcie jest do kitu. Dodatkowo po tapnięciu tweeta wyświetlają się dostępne dla niego opcje - można odpowiadać grupowo, retweetnąć, zacytować, zacytować i reetwetnąć, wyświetlić profil, skopiować zawarty w tweetcie hashtag, podzielić się tweetem przez wszystkie dostępne w systemie formy komunikacji a nawet... W końcu! Dodać kolorową etykietę do użytkownika. Genialne. W ten sposób łatwo zaznaczyć najważniejszych użytkowników lub posegregować ich tematycznie. Dlaczego prawie żaden twórca aplikacji do Twittera na to nie wpada? "Zaetykietowane" tweety wyróżniają się i całość wygląda naprawdę ok.

Etykiety i podgląd zdjęć w aplikacji:

Można również śledzić konwersację i odpowiedzi (taaak!), przy tweetcie wyświetla się również informacja z jakiej aplikacji został wysłany. Można też zaznaczyć kilka tweetów i wysłać zbiorową wiadomość.

Pod klawiszem "menu" oczywiscie "reetweety", "ulubione", "wyszukiwanie", "listy", "home" i "more". I "more" zaczyna wyższą szkołę jazdy. Z tego poziomu mamy już dostęp do kilku opcji:

Kolejne podmenu - ustawienia. W tym miejscu okazuje się, że to aplikacja dla hard-userów. Można ustawić praktycznie wszystko. Mówiąc praktycznie wszystko, mam na myśli praktycznie wszystko. W jaki sposób ma działać timeline, czy podczas odświeżania zapamiętywać miejsce czy przenosić na górę, czy wyświetlać całe imię użytkownika, datę, zdjęcie (również w jakiej jakości), czy zmieniać kolor już przeczytanych tweetów. Istnieje również obsługa timeline'u za pomocą klawiszy głośności i zdjęcia (można przypisać samemu funkcje - działa!)... A to tylko opcje timeline'u.

Bogate menu ustawień:

W pozostałych też jest ciekawie i bogato, można spersonalizować praktycznie wszystko. Od opcji wyszukiwania tweetów w poszczególnych językach (Polski jest na liście), przez szczegółowe opcje powiadomień, wielkość czcionki, wybór serwisów z którego ma być aktywny podgląd z poziomu aplikacji po plug-iny. Tak. Twicca obsługuje plug-iny.

Domyślnym klientem dla uploadu zdjęć jest yfrog, ale wystarczy zainstalować mały plug-in z Marketu, by mieć już wybór - ja wolę TwitPica. Plug-in działa. W Markecie można znaleźć już kilka plug-inów, niektóre z nich ciekawe i przydatne, inne bardzej jako ciekawostka.

Największy minus Twicci to widget - skromny ze skrótamido najważniejszych miejsc. Wolę na pulpicie mieć coś na wzór widgetu oficjalnego Twittera - podgląd ostatniego tweetu z timeline'u plus opcja dodania nowego wystarcza mi całkowicie. Tu tego brak, ale mam nadzieję, że w przyszłości twórcy dodadzą inne widgety.

Opcje pojedynczego tweeta i widget na pulpicie:

Wiem, że to co opisuję brzmi bardzo porażająco - mnogość opcji i możliwości na początku przytłacza. Nie trzeba w nich grzebać, aplikacja domyślnie jest świetnie przygotowana do działania. Ale dla mnie jej największą zaletą jest właśnie personalizacja i bogactwo. Twórcy pomyśleli dosłownie o wszystkim, nie tracąc przy tym prostoty i funkcjonalności Twittera.

Minimalistyczny design świetnie współgra z dużymi możliwościami. Niepozorna aplikacja okazuje się świetnym kombajnem.

Największy problem z aplikacjami do obsługi Twittera to fakt, ze jeśli w jednej coś pasuje, to znajdzie się też coś nieodpowiedniego. W drugiej odwrotnie. Błędne koło - wybiera się wtedy taką, w której wady i braki przeszkadzają najmniej. W Twicce tego nie widzę. Jeśli coś nie pasuje, mozna to zmienić. Ba! Można nawet zmienić temat wyglądu (preinstaowane są dwa proste - czarny i biały), ale przyznam szczerze, że nie czuję takiej potrzeby. Czarna wersja jest jednocześnie przejrzysta, minimalistyczna i elegancka - to lubię i nie mam zamiaru zmieniać.

W skrócie - Twicca może służyć doskonale jako prosty klient Twittera, ale dla kogoś wymagającego oferuje niesamowite możliwości.