Bla bla bla. Najfajniejsze słowa świata. Tak słyszę wszystko, co się mówi o muzyce. Że to wtórne, że nic nowego, bla bla bla. No to i ja sobie trochę poblabluję.
Przyznaję się. Uważam, że znajomość historii jest ważna i przydatna. Takie tam bzdury o wyciąganiu wniosków (ładnie to brzmi) i świadomości. Ale - historia muzyki a sztuka to całkowicie różne sprawy. Sztuka powinna (prawie zawsze, bo zaraz ktoś się przyczepi) bronić się sama.
To znaczy, że ja jako taki przysłowiowy jełop powinnam znajdować w niej coś dla siebie. A znów wykształcony, ogarnięty odbiorca powinien też coś znaleźć, odkryć inne, głębsze warstwy. Bo sztuka nie jest li tylko dla sztuki. I dla kółek wzajemnej adoracji (które można znaleźć wszędzie, w każdej dziedzinie). No nie, nie przesadzajmy, nie jest też dla każdego, ale powinna mieć co najmniej kilka wartstw. Zazwyczaj.
Tak mam z muzyką. Jako, żem muzycznie bardzo uczuciowa jednostka tak też ją odbieram. Uczuciami, nie rozumem. Zazwyczaj. Poza tym nie jestem muzykiem. Chociaż próbowałam, to nie gram na niczym. Jestem taką ot odbiorczynią przeciętniaczką. I żebym coś chwaliła musi mi się podobać! Ha, w tym tkwi cała tajemnica.
Owszem, potrafię uszanować kunszt niektórych muzyków, docenić to, że x lat temu byli przełomowi. I zgadzam się, że wszystko jest wtórne. Ale to takie pieprzenie truizmów. W dzisiejszych czasach, przy szybkości rozwoju WSZYSTKIEGO w kilku ostatnich dekadach nikt nie może czuć się oryginalny. Kalka kalki kalki kalki (pamięta ktoś jeszcze te cholerne, brudzące i sprawiające dzieciakom radochę kalki?). Dlatego oświadczam:
mam w dupie.
I dlatego mogę sobie pozwolić na kompletnie subiektywne oceny muzyki. Mam podstawowe dwa kryteria:
-podoba mi się
-nie podoba mi się
I tyle. Jasne, powodów może być wiele, ale rzadko są one umotywowane mądrymi rzeczami. Częściej wynikają z moich emocji. Podoba mi się bo przywołuje niesamowite obrazy w wyobraźni/ słuchanie powoduje u mnie niemal orgazm/ ładnie się te dźwięki komponują, a i tekst niczego sobie. I dziesiątki innych, raczej w tym stylu. Owszem, często jedna rzecz wywołuje skojarzenie z inną. I to niekoniecznie znaczy źle. I też niekoniecznie znaczy, że się znam i jestem taka mądra. Nie jestem. Muzykę odbieram w większości sercem, nie rozumem.
A to fajna sprawa, bo często okazuje się, że to co polubiłam rozumem szybko znikało i o tym zapominałam. Sercem i uczuciami zostawało. To coś znaczy.
Bo kocham słuchać. Kocham te wszystkie reakcje, jakie muzyka potrafi wywołać. A najlepsze jest, że u każdego one są inne. Siła muzyki.
To, że szanuję klasyków na przykład nie znaczy, że muszę ich lubić.
Najczęściej jest odwrotnie. Wiadomo, przy lubieniu dużo zmiennych - same dźwięki w większości, ale poza tym otoczka, recenzje i miliard innych czynników. Dlatego przy ocenie staram się słuchać i tylko słuchać. Słucham długo, a jak już stwierdzę że mi się podoba albo nie, dopieto ewentualnie dowiaduję się czegoś o wykonawcy/ albumie. Ale to i tak rzadko - bo po co? Mam psuć sobie odbiór świetnej płyty dowiadując się, że wykonawca to cham?
I nie uwierzę, że nie ocenia się muzyki przez pryzmat człowieka, który ją tworzy. Ja tam mam. Ale się staram odseparować. Dobrymi chęciami... Właśnie.
Dlatego jeszcze raz - lubię to, co mi się podoba, a nie co wypada czy jest na czasie. A że podobno ja mało rzeczy lubię to wychodzi, jak wychodzi.
Bez urazy.
A tu ilustracja muzyczna (po cholerę umieszczam ją na końcu, i tak nikt tu nie dotrze a tym bardziej nie wciśnie plej. A, co tam):
To kolejna superwtórna rzecz, którą lubię, chociaż rozumowo nie powinnam - to wszystko już było. Pieprzę, podoba mi się:)
Bull-fucking-shit :P
OdpowiedzUsuńBull-fucking-shit to jest z tą całą mitologią. Aż się dziwię, że Tobie się coś jeszcze podoba (czasem):)
OdpowiedzUsuńMam podstawowe dwa kryteria:
OdpowiedzUsuń-podoba mi się
-nie podoba mi się
Przy czym "włancza" mi się znacznie częściej to drugie.
Czyli w sumie dalsza dyskusja nie ma sensu. Mamy takie same kryteria.
OdpowiedzUsuń